Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jakub1 z miasteczka Kamionki. Mam przejechane 38229.19 kilometrów w tym 5719.99 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.93 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl
Reprezentuje ASGO TEAM Asgo team

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jakub1.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:1999.77 km (w terenie 1305.49 km; 65.28%)
Czas w ruchu:79:31
Średnia prędkość:25.15 km/h
Maksymalna prędkość:54.20 km/h
Suma podjazdów:10 m
Maks. tętno maksymalne:194 (102 %)
Maks. tętno średnie:174 (92 %)
Suma kalorii:55968 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:58.82 km i 2h 20m
Więcej statystyk
  • DST 120.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 34.29km/h
  • Sprzęt Corratec Dolomiti
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań Bike Challenge

Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 22.09.2015 | Komentarze 0

Dawno nie starowałem w żadnych zawodach i targały od rana mną emocje te  które zawsze towarzyszą mi przed każdym startem. Co do dzisiejszego startu miałem pewne obawy.  Przerażał mnie  dystans który miałem do pokonania  liczył  sobie 120km. Ostatnią setę przejechałem    dwa lata temu więc było czego się bać .

Na start  zajeżdżam  pół godziny przed rozpoczęciem . Byłem już tu dzisiaj o dziewiątej  bo nie doczytałem na którą start myślałem że tak samo jak w zeszłym roku. Idę ustawić się  do swojego sektora ,, A'' wcześniej mi przydzielonego .Wokół mnie stoją same carbony, dura ace i  inne cuda. Co ja tu robię sobie pomyślałem ??? Zmiana sektora groziła dyskwalifikacja więc pozostało jechać mi z harpaganami.

Równo o 12 wystartowaliśmy. Pierwsze kilometry  przez miasto jechaliśmy z   prędkością grubo powyżej czterdziechy . Za rondem śródka zaczęły formować się grupki ja ląduje  w  jednej z nich, takiej około  50 osobowej . 



  Po przejechaniu  już koło czterdziestego któregoś tam  kilometra coś zaczęło  się rwać , kilku  kolarzy z dzioba odskakuje od grupy. Próbowałem  gonić ale bez skutku wiatr wiejący od czoła sukcesywnie  mi to utrudniał. Nagle dwóch pechowców leży  przede mną z ledwością udaję mi się ich ominąć. Po nawrotce  jechałem  z pozostałą częścią grupy która została. Za zakrętem coś mnie przytkało i momentalnie poczułem odpływ sił,  grupa mi uciekła.  Śniadanie za wcześnie  zjedzone przestało działać przecież start był o dziewiątej.  Próbowałem  jeszcze podkręcić  ale nogi czułem jak by się zrobiły z betonu, odcieło mnie , przyblokowało totalnie, baterie siadły, nogi się zatrzymały a w myślach to chyba już koniec. W głowie krążyły myśli że już nie dojadę do mety .Była za mną  dopiero połowa dystansu  a tu taki przypał. Stało się to czego najbardziej się , obawiałem jadę już teraz sam. Jeszcze  po cichu liczyłem  że wskoczę sobie  do kolejnej grupy  ta  jak nadjechała to nawet nie zdążyłem zareagować:( .



Przejeżdżały   następne grupki , ktoś czasem nawet   krzyknął spawaj, dawaj czy też nie opierdalaj się...  byłem tak ujechany że aż wkurwiony  , bez szans już raczej na mocną jazdę , odpuściłem .  Do Wronczyna  jakoś się  doczłapałem  tam też  była usytuowana  stacja z izotonikami. Udało mi się złapać   jeden bidon z izotonikiem  i butelkę z wodą  zacząłem łapczywie  uzupełniać wypocone  płyny.

 Za Tucznem odblokowało mnie i wtopiłem  się w kolejną nadjeżdżającą   grupę. Odblokowało mnie na tyle że przez chwilę to ja ciągnąłem  ten mały peleton. Pomyślałem że  jest już dobrze muszę tylko  przytrzymać  i do mety dojadę. 



W tym roku dołożyli kilometrów więc  na rondzie  śródka   skręciliśmy  w ulicę  warszawską . Na dobitkę mieliśmy    lekko pod górkę i do tego  pod  wiatr. Skurcze które odezwały się już dawno  na tyle dawały we znaki że nie pozwalały  nawet wstać z siodełka. Na browarnej   prędkość ostro wzrosła , dało się już odczuć  że meta już jest blisko . Cały czas siedziałem komuś na kole , zrobiło się nerwowo , kraksa wisiała w powietrzu przecisnąłem  się więc  do przodu. Dalej to już napierdalanie  tyle ile sił w kopytach  do mety. Linię mety przekroczyłem ledwo żywy.



Na mecie czekała na mnie moja żona Lidka z teściami.

Stan po wyścigu ciężki do opisania. Nie pamiętam kiedy byłem tak ujechany. Zjadłem hamburgera  który smakował jak pomielony pies z budą , wypiłem piwko i się ewakuowałem do domu.


Wnioski
1. Trzeba czytać informacje kiedy star jaka trasa Ii wszelkie informacje o wyścigu organizator może zmienić w stosunku do innych edycji np. godzinę startu czy też trasę.
2.Trzeba umieć znaleźć swoje miejsce w szeregu. Może ze dwa lata wstecz sektor A był by dobry , w dzień wyścigu powinienem stać w B jak nie w C.
3.Za mało wyjeżdżonych kilometrów. Moja dupa po pięćdziesięciu kilometrach tak mnie bolała że już nie powiem jak co:)
4.Nawodnienie , nawodnienie i jeszcze raz nawodnienie 120 kilometrów to nie przelewki.






Kategoria zawody, 100


  • DST 4.40km
  • Czas 00:20
  • VAVG 4:32km/h
  • Aktywność Bieganie

Sztafeta maratońska Ekiden

Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 0

Start w barwach nowo utworzonego teamu Maserati Poznań Marciech Team. Zawody odbywały się nad Poznańską Maltą. Trasa biegu przebiegała wokół jeziora maltańskiego. Jako ze miałem dużą apsencję w bieganiu koledzy  wpisali mnie na najkrótszy dystans który przypadał na pierwszej zmianie. Pierwszą zmianę czyli  dystans 4395  pobiegłem Ja. Choć już na piątym metrze po starcie zaliczam konkretną glebę przebiegam swój dystans  z czasem 00:20:18. Druga zmiana należała do  Roberta Zielińskiego przebiegł ją naprawdę z dobrym czasem  był to  dystans 10800  a czas  jaki uzyskał to  00:44:18. Kolejna trzecia zmiana Wojtek Wojciechowski który o mało co nie wystartował z powodów zdrowotnych coś z żołądkiem. Wielkie ukłony że nie poddał się i przebiegł   dystans 10800 z wózkiem z dzieckiem z zadowalającym czasem  00:55:18. Następna czwarta zmiana Sławek Szuster i znowu  dystans 5400 pobiegł i przebiegł dystans dość lekko  z czasem 00:27:42, Piata zmiana i  Szymon Kopaniarz dystans 5400 z czasem 00:24:26, Ostatnią już zmianę należała do Pawła Bartkowiaka ,dystans 5400 przebiega  z czasem 00;24:31.Jako drużyna cały maraton udało nam się przebiec w zadowalającym dla nas czasie 3:16:33  co dao nam  47 miejsce na 241 drużyn. 









Kategoria zawody


  • DST 90.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 33.75km/h
  • Sprzęt Corratec Dolomiti
  • Aktywność Jazda na rowerze

X Leszczyński Maraton Rowerowy

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 0

Do Leszna  wybrałem się ze Sławkiem i Pawłem.Warunki pogodowe jak dla mnie nie były najlepsze kto mnie zna wie że nienajlepiej znoszę upały . Minimalny wiatr, pełne słońce i 30 stopni w cieniu to nie dla mnie pogoda do ścigania. Do samych zawodów też nie byłem jakoś super przygotowany ponieważ ostatnio brakuje czasu na treningi.

Kilka minut przed startem ustawiamy się w sektorze startowym. Jak co roku stoimy na samym końcu w okolicy bramy wjazdowej na lotnisko.Na starcie było już ustawione z tysiąc zawodników . W końcu przyszedł czas na start i przebijanie się do przodu .Już na pierwszych kilometrach udało nam się stworzyć fajną grupę, która bardzo fajnie pracowała przez większość wyścigu. Średnia w połowie dystansu wynosiła ok 38 km/h .Cały czas starałem się jechać za kimś, asekuracyjnie tak by nie zajechać się za bardzo o czym zapomniał mój teamowy kolega Paweł. Kiedy zaczęły się wzniesienia to on właśnie ciągnął nasz peleton co go sporo kosztowało siłi w okolicy 70kilometra dopada go bomba która sukcesywnie zepchnęła go na koniec peletonu. Szkoda bo mimo, że miał bardzo mało treningowych kilometrów przejechane, jechał fantastyczne zawody. W końcu peleton zaczął odjeżdżać wraz ze mną i Sławkiem a Pawła zaczęliśmy tracić ze wzroku. Wiedziałem że ma jeszcze sporo kilometrów do przejechania i będzie mu samemu ciężko dojechać nie zastanawiając się postanawiam opuścić peleton i pomóc koledze dojechać do mety .Jadąc już w tandemie minęły nas jeszcze ze trzy grupki. Na mecie okazało się że grupa w której jechaliśmy wstawiła nam 10minut.

O miejscu i czasie nie będę pisał bo nie ma najmniejszego sensu. Choć średnia prędkość nie wskazuje na to muszę stwierdzić że był to jeden lepszych moich wyścigów. Jeżeli dodam do tego ilość treningów jakie odbyłem w tym roku a raczej brak ich, oraz mało przychylną pogodę jak dla mnie to wynik jest dla mnie zadowalający. Nadal ilość kraks na tych zawodach mnie przeraża.











Kategoria zawody


DT4YOU MTB Maraton Oborniki

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 13.05.2015 | Komentarze 0

Do Obornik na maraton wybrałem się z moim wiernym kibicem żoną Lidią. Oborniki oddalone są 30km od mojego miejsca zamieszkania więc trasa mija bardzo szybko. Odebranie pakietu startowego bardzo sprawnie jak zresztą cała organizacja wyścigu ale o tym później.

Były trzy dystanse do wyboru mega, mini i dystans turystyczny. Godziny startu pomyliłem z dystansem turystycznym co mało się nie skończyło bym nie zdążył wystartować ze swoim dystansem mini.



Start z samego końca i od razu walka z wyperzadzaniem by złapać odpowiednią pozycję przed wjazdem do lasu gdzie czekała na nas niezła piaskownica. Niestety po kilometrze gubię licznik i zwalniam z myślą że go znajdę. Rój pędzących rowerzystów za mną nie daje mi żadnej szansy podnieść licznik więc decyduję się jachać dalej. Przy wjeździe do lasu było tak jak myślałem ludzie brodzili po piachu i blokowali przejazd. Młynkując próbowałem przebić się ale nic z tego, nie udało mi się znaleźć luki do przejazdu co w rezultacie skończyło się tym że i ja dołączyłem do spacerowiczów. Piachu było jak na plaży a ludzie chwilami padali jak by do nich ktoś strzelał. W końcu zostałem gdzieś w grupie ,,turystów” i pierwsze dwie piaszczyste sztajfy napieram z buta.




Dalsza jazda to już ostre napieranie aż do mety. Skakałem z grupki do kolejnej by tylko zmniejszyć różnice czasową jaką straciłem na pierwszych kilometrach. 



Na zjazdach mogłem  trochę odpocząć i złapać oddech 



Niestety brak treningów i wyjeżdżenia skończyły się skurczami łydek co definitywnie mnie przyblokowało tuz przed metą. Ostatnie pięć kilometrów miałem towarzystwo z Merxa Piotr Siebert  mocno trzymał się na kole i nie puścił aż do końca. Nie było szans na mocny finisch i na kresce dostaje od niego po dupie.



Na pocieszenie  dostałem bardzo fajny medal pamiątkowy ot tak się prezentuję.



Po wyścigu podjechałem do Kurka z prośba by przez mikrofon zapytał czy nie znalazł ktoś mojego licznika. Siła głosu redaktora , po sekundzie licznik był już u mnie.

Organizacja wyścigu bardzo dobra ,zabezpieczeniem trasy były taśmy, znaki ,strażacy i wolontariusze a na trasie nie było najmniejszej obawy by zgubić drogę czy źle skręcić. Dystanse oznakowane były kolorami a odbicia na poszczególne dystanse były widoczne z daleka. Pamiątkowy medal bardzo fajny a dla zwycięzców puchary i nagrody w postaci markowych kół.. Cała oprawę uzupełniał znany wszystkim wielkopolskim bikerom i nie tylko redaktor Pan Piotr Kurek.

Wyniki i dane z wyścigu
wynik: 1:48:35
netto: 1:48:10
miejsce open 115/319
miejsce M30: 43

Kategoria zawody


Grand Prix Kaczmarek Elektric-Wschowa

Poniedziałek, 27 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 2

Pierwsze koty za płoty jak to się mówi.

Rozpocząć sezon wyścigowy postanowiłem we Wschowej na inauguracji wyścigów  Grand Prix Kaczmarek Elektric.

Na miejsce startu docieram ze Sławkiem i Pawłem oraz moja Małżonką. Już na parkingu można było stwierdzić że frekwencja będzie duża. Z parkowaniem był mały problem ale po kilku okrążeniach w końcu znaleźliśmy miejsce do zaparkowania.
Od razu ruszyliśmy w stronę wydawania numerów startowych gdzie kolejki były dość spore. O dziwo samo pobranie numerka poszło bardzo sprawnie. Samo szykowanie też poszło dosyć sprawnie i mieliśmy jeszcze czas na mała rozgrzewkę.



Za dwadzieścia jedenasta stałem już w swoim sektorze.



Przyszedł czas na start . Wystrzelił pistolet i ruszyliśmy. Pierwsze kilometry nerwowo jak to zwykle bywa, kurz latał wszędzie zapychając oczy i oddech. Jechało  mi się dobrze i zaczynałem powoli wchodzić w swój rytm jadąc  dość mocno wyprzedzając co jakiś czas tak jechałem  przeskakując z jednej grupki do drugiej.



W połowie trasy minąłem  tamowego kolegę Jarka który prowadził rower z rozdartą oponą która wyeliminowała go  z dalszej walki. Szkoda bo jest czarnym koniem naszego teamu i sporo pracował nad formą…Mijam go i jadę dalej.



Na dwudziestym ósmym kilometrze  dopada mnie głód a ja miałem tylko w kieszeni kostkę czekolady bezglutenowej z cukrem brzozowym. Wyciągam a ona zawinięta we folie aluminiową i dodatkowo wsadzona jeszcze w woreczek. …..fuck …. Kolega z boku ironizuje pytając czy to kanapka. Jadę jakbym miał się zaraz zatrzymać, nie dość że walczę z podjazdem to jeszcze z rozwinięciem tej jeb#$%j czekolady. Kiedy już uporałem się z jednym i drugim Sławek wyprzedził mnie i był już kilka pozycji prze de mną. Cały czas miałem go w zasięgu oczu ale brakowało mi już sił by go gonić . Kiedy mi znikł z pola widzenia dojechał do mnie Paweł i już razem współpracując dojeżdżamy  do mety.



miejsce:263
miejsce w kategorii M3: 105
czas:1:43:57


Kategoria zawody


Grand Prix Kaczmarek Elektric Wolsztyn

Poniedziałek, 6 października 2014 · dodano: 06.10.2014 | Komentarze 0

Po trzech miesiącach przerwy od ścigania postanowiłem wystartować jeszcze raz i zarazem  ostatni w tym roku. W Wolsztynie byłem raz, rok temu jako kibic. Zdrowie nie pozwoliło mi wtedy wystartować. Opowieści kolegów o super trasie od razu zweryfikowała w moim planie na ten rok start w tej że edycji. Próbowałem też zaaranżować spotkanie z wszystkimi teamowymi kolegami. Niestety  nie udało się . Z całej naszej ekipy byłem  Ja, Sławek, Paweł ,Robert i Jarek



Do Wolsztyna jedziemy w czwórkę.Trzy rowery jadą na dachu a jeden pakujemy do środka. Jarek dociera na miejsce z Tomkiem Jakubowskim .Trasa mija szybko, drodze towarzyszą śmiechy chichy i opowiastki z krypty. Jestem jakby mniej spięty wiedząc  że jadę  dzisiaj treningowo. Gdy dojechaliśmy na miejsce rozluźnienie nieco minęło. Mijamy parking na którym parkowaliśmy samochody rok temu , niestety jest dla nas zamknięty. Prócz imprezy rowerowej w Wolsztynie jest jeszcze jedna ,także fanów dwóch kółek ale z silnikami. To dla nich jest zarezerwowany parking. Jedziemy kilka metrów dalej i parkujemy na polanie dla cyklistów przeznaczonej. Rynsztunek idzie bardzo sprawnie. Piźdźi dość mocno więc nie tracąc czasu  robimy rozgrzewkę i jedziemy do sektorów przydzielonych nam wcześniej.Jarek  ma pierwszy sektor  z charpaganami. Ja z Pawłem stoimy na końcu trzeciego, Sławek czwartym a Robert za sprawą nie startowania w tym roku ma przydzielony piaty.




Godzina jedenasta burmistrz Wolsztyna pierwszy raz wystrzela z pistoletu. Ruszyła elita, po kilku minutach w końcu rusza nasz sektor. Tym razem ruszam spokojnie jadę na pograniczu 70-80% swojego tętna. Przez pierwsze kilometry jedziemy sznurkiem, jadę spokojnie , co jakiś czas obracam się by nie stracić Pawła z widoku. Jest dziesiąty kilometr i pierwszy większy podjazd Paweł mnie mija i wskakuje jako trzeci zawodnik prze de mną. Po chwili zjazd  , mocno piaszczysty i sporo korzeni. Facet który jechał prze de mną nagle zaczyna koziołkować ,kręcił się jak piłka .Masakra.....Nie wierze w to co widzę....Zatrzymuje się i zaraz za mną jeszcze jeden gość w koszulce Discavery. Facet leży i się nie rusza , mówi coś tam że go kark boli i głową i w sumie że nie może się ruszać. Sciągam jego rower z trasy i dzwonie do organizatora. Facet prosił o pomoc medyczną. Kolega który się zatrzymał ze mną krzyczy ze z nim zostanie i że mam dalej jechać.  Nadjeżdża czwarty sektor a w nim Sławek. Podczepiam się i jadę chwile za nim.....chwile:(   Zadzwonił telefon ,odebrałem wiedząc że dzwonią w sprawie kraksy. Po udzieleniu kilku informacji  znowu jadę . Niestety Sławek mi znikł i pozostało mi już jechać z piątym sektorem. Przez chwile jechałem jeszcze  z Robertem ale w połowie trasy dopadła go bomba i odpadł.



Od dzwoniącego telefonu staram się jechać tak mocno  jak tylko się da, co mnie bardzo dużo kosztowało. Kilka razy udało mi się dogonić  Sławka ale on mnie sukcesywnie urywał na każdej górce. Wyszedł brak treningów siłowych i jeszcze ten pierdolony łańcuch który lubił spadać na podjazdach.




W okolicach trzydziestego kilometra czuje że jestem mocno ujechany ta gonitwą , postanawiam trochę zluzować i odpocząć. Opłaciło się, niestety Pawła i Sławka już nie dogoniłem . Po chwilowym zluzowaniu  odżyłem i ostatnie kilometry mogłem dawać w  korbę ile się da . Minąłem  kilku maruderów i na ostatniej prostej łykłnąłem jeszcze  z trzech zawodników.Po przekroczeniu mety mój rytuał czyli  wiszę na kierownicy i szukam powietrza .
Dochodzę do siebie i czekamy z chłopakami  za Robertem. Później sobie  gratulujemy  i oddajemy się konsumpcji jak to "wybornego" makaronu z sosem bolońskim



Trasa??? Super...Jak zwykle na maratonach u Kaczmarka organizacja pierwszo rzędna. Bardzo fajna i ciekawa trasa, bardzo duża ilość singli i podjazdów. Moim skromnym zdaniem  wymagająca trasa na której można się zmęczyć. Trasa na której z pewnością nie można było się nudzić.  Wynik??? Hmmmm pozostawiam bez komentarza ..... To w tym przypadku sprawa drugo rzędna. Jazda dla samego fanu tez jest fajna. Straciłem  kilka minut przy kraksie i później jeszcze przy dzwoniącym telefonie ale  kto by się tym przejmował jak wchodzi w rachubę czyjeś zdrowie . Cieszę się  że mogłem pomóc . Mam tylko nadzieje że facetowi nic się nie stało i jest cały i zdrów. 

Czas:
2:20:50
miejsce:
Kategoria open 250/428
Kategoria M3  108




Kategoria zawody


  • DST 14.00km
  • Czas 00:26
  • VAVG 32.31km/h
  • Sprzęt trenażer elite
  • Aktywność Jazda na rowerze

Błękitna Pętla Strzyżewo Kościelne i pierwszy DNF

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 1

Błękitna Pętla dla mnie zakończyła się pechowo... Z pięciu pętli po 14 kilometrów udało mi się zrobić tylko jedną. W połowie pierwszej pętli złapałem kapcia. Szybka wymiana a tu kolejny zonk. W zapasowej dętce nieszczelny zawór.Do pomocy zatrzymał się z3waza   który pożyczył mi swój zapas . Dzięki niemu do mety nie muszę zapierdzielaćz buta . Wiedziałem że dalsza jazda nie ma największego sensu więc ostatecznie dojeżdżam do mety i kończę zawody. Pierwsze moje nieukończone zawody.
Dzięki Marcin za zapas i pomoc :)

Z Googlowcami przed startem


Podjazd zamykający czternastokilometrową pętlę

Profil trasy

Kategoria zawody


Lubrza-V etap Grand Prix Kaczmarek Elektric

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 1

Wczoraj cały dzień byłem w pracy, a  w nocy spałem tylko godzinę . Jak zadzwonił budzik miałem myśli by nie jechać ale byłem już umówiony z chłopakami i miałem w Lubrzy misje do spełnienia. Po starcie rok temu w tych zawodach  w moim kalendarzu widniał jako jeden z gorszych  wyścigów , nie chodzi o sam wyścig tylko o samopoczucie po wyścigu . Było fatalne i sam start  źle się kojarzy mi do dzisiaj. Miałem pojechać się przełamać .....niestety nic się nie zmieniło....... do Lubrzy najprawdopodobnie  już nie pojadę.

Rano zadzwonił budzik, miałem ochotę go wyrzucić przez okno i pójść dalej spać. Po minucie dzwoni Paweł że już jedzie. Podniosłem się powoli z łóżka i poszedłem robić sobie śniadanie. Rynsztunek jak po godzinie snu poszedł dosyć sprawnie. Na parkingu szybkie pakowanie i jedziemy.Do Lubrzy jadę z kolegami z teamu Sławkiem i Pawłem.

Na miejsce dojeżdżamy dosyć szybko jedziemy autostradą więc po półtorej godzinie jesteśmy już na miejscu. Na parkingu jest już dosyć ciasto ale nam udaję się  szybko znaleźć miejsce i zaparkować. Po dziesięciu minutach jadę się troszkę rozgrzać już na początku  okazuję się że nogi nie chcą kręcić. Zatrzymuje się jeszcze gdzieś  po drodze spuścić  powietrze z kół bo ilość kurwidołków jest zaskakująca.

Na dziesięć minut przed startem stoimy już z chłopakami w naszym trzecim sektorze. Wokół widać sporo znajomych twarzy.
Równo o  11;00 wystartował pierwszy sektor a po nim w odstępie dwóch minutach puszczali następne. W końcu przyszedł czas na nasz sektor. Wystarował.....jedziemy....




Od początku próbuję złapać dobrą pozycję, pierwsze kilka kilometrów  cisnę mocno na korbę , choć jeszcze nie jest to moje sto procent. Kurzawa w powietrzu jest  niemiłosierna, kurz i pył lata wszędzie gdzie się da.  Nogi już od początku nie chcą ze mną  grać tak jakbym chciał . Sukcesywnie próbuję się przemóc ,nawet  przez  chwilkę udaje mi się wejść na moje obroty i jedzie mi się całkiem dobrze ale niestety.... nie na długo.



Na dwunastym kilometrze jestem już mocno ugotowany i zaczynam odpuszczać, grupka w której jechałem   porwała się  jak czereśnie w sadzie. W końcu  zbliżam się do mośćiku  z którego rok temu spadłem do wody. Tym razem nawet się nie decyduję wjeżdżać na niego tylko spokojnie przeprowadzam rower  . Następne kilometry jadę już sam ilość kurwidołków mnie zaskakuję mam wrażenie jakby było ich ze dwa razy więcej niż rok temu. Jadę mini a ręce i plecy zmęczone mam jak po jeżdźie na mega....

W końcu dojeżdżam do rzeczki , stan wody jakby niższy niż rok temu . Najpierw staram się  przejechać ją  , jednak wody jest więcej niż mi się wydawało  i w  połowie polegam ... Brodząc już w wodzie pokonuję resztę rzeczki  z buta.



Resztę  trasy pokonuję tasując się z gościem z Eurobika tym samym z którym finischowałem w Kargowej. Na rozjeźdźie mini mega przyduszam w korbę ile się da i zbliżam się do ostatniego podjazdu (na zdjęciu).



Tutaj udaję mi się gościa urwać i już widząc że mi nikt z tyłu  nie zagraża jadę  swoje do mety. 



Po minucie przyjechał Paweł a po następnych dwóch Sławek.



Wynik całkiem spoko nie ma co narzekać. Po wczorajszej tyrce i godzinie snu wynik uważam że jest całkiem spoko.  Graty dla chłopaków którzy pojechali naprawdę dobrze, Jeżeli chodzi o ściganie w Lubrzy to chyba mam pecha nie jest to miejsce które szczególnie bym lubił, chciałem dzisiaj się przełamać ale nie udało się. Na razie jestem na nie ale kto wie może za rok pojadę się kolejny raz zmierzyć z trasą w Lubrzy.Dziwne troszkę było jak podeszliśmy do miejsca z karma dla zawodników a pani nam oznajmiła że nie wydała nam zupki twierdząc że nie mamy bonu. Rower z numerem , medal na szyji i upierdolona twarz od kurzu dla pani była za mało przekonująca.


Dane z wyścigu
Open 113/420
M3 43/159
HR max 192
HR śred 171
Kcal 1820






Kategoria zawody


Kargowa/ Grand Prix Kaczmarek Elektric

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 0

Do Kargowej jedziemy razem z Pawłem. Po godzinie ósmej jestem już u niego w Mosinie. Szybkie pakowanie jego roweru , mała kawka i jedziemy. Droga mija szybko, pewnie z racji tego że zarówno  jak i ja jak i Paweł jesteśmy niezłymi gadułami. Na miejsce zajeżdżamy kilka minut przed 10:00.Parkujemy auto i idziemy wymienić numer startowe .

O 10;30 byliśmy już przebrani. Na miejscu spotykamy teamowych kolegów Arka i Jarka oprócz ich jeszcze sporo innych znajomych. Przed startem  pojechaliśmy zrobić jeszcze małą rozgrzewkę. Kilka minut przed jedenastą na starcie był już ścisk. Pierwsze dwa sektory jakby luźniejsze, a od trzeciego zaczęło się już tłoczyć. Z racji tego, że po ostatnim wyścigu spadłem z drugiego na trzeci przyszło mi ruszać z "czarnej dupy".

O 11;00 wystartowa elita , po każdej następnej minucie kolejne sektory startowały. Gdy już przyszedł czas na start naszego sektora stałem gdzieś w połowie stawki. Gdy ruszyliśmy przez pierwsze kilometry starałem się delikatnie rozkręcić. Od początku było ciężko wejść na obroty, jazda po piasku wybijała mnie z rytmu, a do tego jeszcze była kurzawa niemiłosierna. Ciężko było złapać oddech, kurz latał wszędzie. Po kilku kilometrach formuje się pierwsza grupka. Przede mną jedzie Zyga, widać, że dzisiaj nie jego dzień, jak się później okazuje wczoraj startował w Skandi. Przez kilka  następnych kilometrów jedziemy razem. Ja miejscami staram się  odpuszczać obracam się co jaki czas  i czekam za nim, chcę go troszkę pociągnąć . Generalka w tym roku mnie nie interesuje, a on sam pomógł mi w Olejnicy. Jednak na następnym podjeźdźie za pleców słyszę Kuba stoje, jedz..... rób swoje, jedz dalej. Tak też zrobiłem.....


Fot.Fotomtb

Dalej staram się złapać swój rytm i jadę dalej robić swoję. Doganiam kilku bikerów i jadę z nimi w grupce. Na podjazdach lekko mi odchodzą, ale za każdym razem  udaję mi się do nich dojechać. Większość trasy to nie kończący się singiel więc na jakieś poważniejsze zrywy się nie decyduję staram się pilnować koła i przy każdym kolejnym wzniesieniu nie odpuszczam. Niestety dwóch podjazdów nie udało się podjechać, piach i tłum bikerów nie pozwolił nawet zawalczyć. Po za tym na każdym dłuższym zjeździe jadę mocno skupiony ,miejscami jeszcze trzeba było  uważać na wystające pnie  z trawy. Najazd na taki nie skończył by się dla nikogo raczej dobrze.


Fot. Alicja Staszewska-Lech

Pięć kilometrów przed metą jedziemy długą prostą z wiatrem w plecy, prędkość kręci się pomiędzy 34-36km/h. Jedziemy sześćioosobową grupką, ja jestem przedostatni.  Facet przede mną w koszulce eurobika ostro daje, a ja tylko widzę jak mu koło tylnie ucieka to w lewo to w prawo, a ja sam jadę skupiony bo krakasa wisi w powietrzu. Z przodu cały czas  dwóch  gości ciągnie z teamu Seven widać, że chłopakom dzisiaj nogi rwą się mocno do przodu. Czuję, że jadę już na oparach, ale staram się nie odpuszczać. Później jeszcze kilka zakrętów w okolicy miasteczka zawodów i prosta do mety.



Na metę wjeżdżam w połowie stawki. Po dwóch minutach przyjeżdża Paweł. Okazuje się, że był by szybciej tylko zbierał gdzieś przed metą Zygę, który zaliczył konkretnego dzwona. Na mecie pogaduchy i ładowanie baterii.  Nie czekamy za tombolą i dekoracją zawijamy się po pół godzinie  i jedziemy  do domu.

Dane z wyśigu
Dystans mini 31km
Miejsce open 104/422
Miejsce kat M3 43
HR max 192
HR śred 168
Kcal 1899






Kategoria zawody


  • DST 32.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 24.94km/h
  • HRmax 193 (102%)
  • HRavg 171 ( 90%)
  • Sprzęt Merida big nine900 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

LLR - Smyczyna

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 3

Do Smyczyny jadę z moją żoną i ze Sławkiem. Wyjechaliśmy z Poznania dosyć późno  i w ostateczności  zajeżdżamy na krótko przed startem.

Na kilka minut przed jedenastą stoimy już na linii startu ja , Sławek, Arek i Tomek.  Jeden przez drugiego coś tam marudzi że nie ma dzisiaj dnia , że forma kuleje   czy cóś takiego. Na trasie jakoś tego nie było widać,  chyba to  była jakaś zasłona dymna???  Co jakiś czas ktoś się jeszcze przepycha do przodu krzycząc że jedzie mega. Z tyłu widać jeszcze Piotrka który nie spina się za mocno i postanawia dzisiaj pilnować tyłów.




O jedenastej wystartował dystans mega a kilka minut ruszyliśmy my miniowcy . Pierwsze kilometry jadę jako pierwszy z teamu choć wiedziałem że długo to nie potrwa. Na czwartym kilometrze najpierw kasuje mnie Arek a  kilka kilometrów dalej Tomek. Później udaje mi się złapać grupkę   składającą się z czterech bikerów i tak współpracując  przejeżdżam w tej grupie cały wyścig. Przez pierwszą pętlę  noga  kręci dosyć dobrze lecz nie tak jakbym chciał, czuje brak rozgrzewki  a jeszcze  wysoka temperatura nie jest moim sprzymierzeńcem .



Druga pętla wchodzi  już mocniej, czuję się o wiele lepiej niż na pierwszej. Miejscami zaczyna jeszcze  padać deszcz co powoduję że zrobiło się troszkę chłodniej. Wtedy troszkę odżyłem i zaczynam mocniej dusić na korbę.



Tempo zaczyna wzrastać. Czym bliżej mety tym mocniej .Tu zaczynają się jeszcze problemy z przednia przerzutką, nie chce łańcuch wskoczyć na blat. Giry kręcą coraz szybciej  a ja w głowie przeklinam . W końcu za czwartą próbą przełożenia przerzutki łańcuch   wskakuje na blat a ja duszę na pedał ile się tylko da.


 
Ostatni kilometr to odcinek szosowy który pnie się dość długo w górę. Tutaj widać było że nie tylko ja chce mocno finischować. W połowie podjazdu wyskakuje z koła i podkręcam, kasuje kilku miniowców jadących na oparach przede mną,jednak  okazuje się że wystrzeliłem za szybko  , chłopaki spawają do mnie ,Ja staram się jeszcze podkręcać ale już sił za wiele nie ma.
Dusze na korbę ile się da i przejeżdżam metę mając dwóch bikerów z grupki przed sobą. Na mecie byli już Tomek i Arek oraz moja żona Lidka która przyjechała ze mną jako mój kibic. 



Bardzo fajny wyścig zorganizowany w ramach Leszczyńskiej Ligi Rowerowej Był  to mój drugi start w Smyczynie  choć trasa do zeszłego roku została lekko zmodyfikowana. Na dystansie  mega zawodnicy mieli do przejechania cztery pętle po 16km na krótszym ,  mini  dwie pętelki. Na duży plus zasługuje organizacja imprezy.  Zabezpieczenie trasy oraz bufet przygotowany po wyścigu zasługuję także na dużą pochwałę. Trasa była zabezpieczona bardzo dobrze, wszędzie strzałki , a tam gdzie brakowało  stali panowie którzy kierowali gdzie mamy jechać. Do jednej rzeczy do której bym się przyczepił to do tego że brakowało sektorów oddzielnych na dystans mega i mini przy tym było trochę chaosu bo co  chwilkę na linii startu ktoś się przeciskał przez nas twierdząc że startuje na mega.

Dane z wyścigu
Dyst. 32km (według organizatora)
Czas 1;17;32
HR max 193
HR śred 171
Kcal 1922
Open 32/199
M3 10/76



Kategoria zawody